- Makarena oooo makarena - dobiegają nas nagle słowa piosenki, wyśpiewywane chłopięcym głosem z lekką chrypką i nieoczekiwaną zmianą tonu, wskazującą na nadciągającą mutację - ooooo makarena makarena...
Jest wczesny poranek, rozpalona kula słońca dopiero leniwie wynurza się zza wzgórz, łagodnymi promieniami oświetlając rzekę i miasto. Płyniemy w górę Nilu, do niewielkiej nubijskiej wioski, gdzie spędzimy przedpołudnie. Na rzece jeszcze panuje cisza, przerywana jedynie łagodnym pomrukiem silnika naszej łodzi. Ptaki podrywają się z drzew, wyrastających prosto z wody i wysepek, które jedna za drugą mijamy po prawej stronie; bydło pasie się przy brzegu, osiołki w cieniu kiwają głowami, przysypiając. Wysepki są zielone, z niewielkimi poletkami, ogrodzonymi płotami skleconymi z tego, co wpadło pod rękę, z pompami, które plując, charcząc i wydzielając z siebie kłęby dymu, będą pracowicie nawadniać ziemię przez cały dzień. Ale to później; później rzeka zaroi się od motorowych łodzi, wypełnionych barwnym tłumem turystów i Egipcjan; łodzi, z których niosą się dźwięki lokalnych przebojów, wygrywane przez niewielkie tranzystorowe radia, podłączone do głośników. Za godzinę zaroi się od kolorowych feluk z żaglami łopoczącymi na wietrze, promów kursujących pomiędzy brzegami, od portu w mieście do niewielkiej przystani na przeciwległym brzegu, ruszą też w swoją drogę na północ potężne turystyczne statki, z szumem wody i hałasem turbin.
Wszystko to później. Idealny spokój poranka przerywają dopiero dwaj chłopcy, którzy nie wiadomo skąd pojawiają się na środku rzeki, na wprost naszej łodzi. Chłopcy płyną niewielką, skleconą z byle czego łupinką, wiosłując zapamiętale kawałkami tektury i pilśni. Na szczęście nurt w tym miejscu nie jest zbyt silny, rzeka leniwie przetacza się pomiędzy stałym lądem a niewielką wysepką, która najwyraźniej stanowi ich bazę wypadową - na brzegu leży jeszcze kilka łódeczek a trzech innych chłopców śpi w cieniu pod drzewami. Najwyraźniej tutaj czekają na turystów, ale czy nocują na wyspie, czy tylko przypływają z miasta wczesnym porankiem, tutaj tylko dosypiając przed rozpoczęciem pracy, nie wiem. Podpływają do nas, łapiąc się burt i wyśpiewując na całe gardło, najgłośniej, jak się da, stare i nowe szlagiery. Ani im w głowie odpłynąć, dopóki nie dostaną po kilka funtów od rozbawionych gości. To ich praca - pływanie kolorowymi łupinkami po Nilu i śpiewanie serenad rozleniwionych upałem turystom w zamian za wymięte egipskie funty. Cukierkami nie są zainteresowani, zwykle wyrzucają je od razu do rzeki. Słodyczami nie da się nakarmić rodzeństwa, kupić za nie ubrań czy lekarstw. Cukierki nie są żadną walutą. Tutaj liczy się pieniądz - brudny, wytarty, postrzępiony, pracowicie wyśpiewywany przez cały upalny dzień na rzece.
W drodze z Asuanu do wioski nubijskiej
Baza wypadowa - wyspa, na której czekają śpiewacy. Kilku jeszcze dosypia poranne wstawanie.
Tym razem rejs zakończył się zatopieniem łódki. Pomimo wylewania wody łupinka zatonęła
a malcy musieli wracać na wyspę wpław.
Jak widać kłopoty ze środkiem transportu mają wszyscy:-)
Pływać można na wszystkim - na kawałku drewna, plastiku niewiadomego pochodzenia
czy drzwiach, wiosłując kawałkami dykty.