wtorek, 5 października 2010

Na straganie w dzień targowy

I znów wracamy do Edfu. Jest koło dziesiątej rano. Lokalny bazar tętni życiem. Prowizoryczne stoiska, sklecone z byle czego – kawałka dykty, znalezionego gdzieś arkusza blachy, przybrudzonego, wystrzępionego płótna, rozpiętego na kształt markizy, chroniącej sprzedawcę i jego towar przed słońcem, wypełnione są najróżniejszymi towarami. Kupić można w zasadzie wszystko - artykuły spożywcze i gospodarstwa domowego, ubrania i buty oraz środki czystości. Znajdują się tu misternie ułożone piramidy pachnących owoców – mango, guawy i winogron, nad którymi unoszą się chmary owadów, stoiska wypełnione płaskimi plackami chleba i lepkimi słodyczami oraz pijalnie soków z potężnymi sokowirówkami, wypluwającymi z siebie zielony sok z łodyg trzciny cukrowej. Zawieszone na potężnych hakach przed masarniami olbrzymie kawały mięsa okryte kawałkami materiału, przypominającymi poszarpane prześcieradła, w zamyśle sprzedawców mają zachęcać do kupna. Byle jak sklecone klatki wypełnione są rozkrzyczanym drobiem, który można sprawić na miejscu na życzenie klienta. Ptaki, jakby przeczuwając swój marny koniec, tłuką się po klatkach, obijając o pręty i wzniecając tumany kurzu, przemieszanego z pierzem. Lepkie od brudu lodówki wypełnia produkowany przez farmerów niepasteryzowany nabiał do natychmiastowego spożycia – naturalne jogurty, mleko i słodkie desery. Na skleconych z niezbyt równych desek półkach sklepików z chemią domową stoją w karnym porządku przykurzone, kolorowe pudełka. To tutaj zatrzymują się najczęściej kobiety, jednak nie owe pudełka są obiektem ich zainteresowania, a przynajmniej nie przede wszystkim, bowiem szklane gabloty, służące jednocześnie za lady, wypełniają fikuśne buteleczki perfum, kosmetyki, spinki i inne potrzebne kobietom drobiazgi. Podchodzą po dwie, trzy i, chichocząc i szepcząc sobie coś nawzajem, wąchają, oglądają, próbują. Sprzedawcy cierpliwie wyciągają opakowania i pokazują, licząc na to, że choć jedna z nich zrobi zakupy. Kiedy odchodzą z niczym, nie tracąc nadziei, z tym samym zapałem, zachęcają kolejne czarnookie piękności do oglądania, wąchania i testowania. 
Jednak najpiękniejsze są zawsze stoiska z ubraniami i butami. Tutaj każdy sprzedawca musi wykazać się większą, niż inni pomysłowością w dekorowaniu swojego miejsca pracy. Towar jest więc rozwieszony na wieszakach, drucianych ściankach i prętach pod sufitem, posortowany według kolorów i fasonów. Buty, według takiego samego klucza, wiesza się na haczykach, przymocowanych do ścian. Wszystko po to, aby zainteresować jak najwięcej przechodniów. Przyciągnąć wzrok, zachęcić do wstąpienia. Od tego i elokwencji oraz umiejętności sprzedażowych kupca zależy jego i jego rodziny być albo nie być i pełen talerz kolejnego dnia. Tutaj konkurencja jest największa, bo przecież bluzek, chust czy galabij nie sprzedaje się codziennie, jak chleba czy mięsa. Dlatego tutejsi sprzedawcy są najgłośniejsi na całym bazarze, najbardziej roześmiani, najbardziej rozgadani, wychodzą na ulicę, zaczepiając wszystkich, zachwalając towar w najpiękniejszych, jakie mogą wymyślić, słowach. Prawią najwymyślniejsze komplementy kobietom, głaszcząc ich dzieci po główkach, zachwycając się ich urodą, sławiąc inteligencję i bystrość, sprytnie manewrując w kierunku swoich stoisk. A potem uwijają się jak w ukropie, pokazując, przynosząc coraz to nowe kolory i fasony, doradzając z minami zawodowych stylistów. Mało która kobieta jest w stanie oprzeć się ich urokowi osobistemu i potokowi miłych dla ucha pochlebstw i nie dać się namówić choć na kaftanik dla dziecka czy koronkowe, długie rękawiczki. Wychodzą więc, zapłaciwszy za towar, którego wcale nie miały zamiaru kupić, ze śmiechem deklarując, że już nigdy tu nie zajrzą - i zawsze wracając. 
Sprzedawcy owoców i warzyw prowadzą długie dysputy, paląc jeden papieros za drugim, jednocześnie pakując towar w szeleszczące reklamówki, przyjmując zapłatę w wymiętych banknotach i zamawiając herbatę u małych chłopców, pracujących w pobliskich coffee shopach, którzy, kręcąc się w tłumie, zbierają zamówienia. Malcy wędrują od jednego stoiska do drugiego, w pamięci notując litanię zamówień, wykrzykując je w kierunku kelnerów, pracujących w ich kawiarenkach, którzy będą przygotowywać dla nich zamówione napoje. Potem wracają z powrotem na bazar, obarczeni ciężkimi, metalowymi tacami, wypełnionymi szklankami, niesionymi na uniesionych do góry rękach, zręcznie lawirując w tłumie ludzi, nigdy niczego nie rozlewając, zgrabni i zwinni jak cyrkowcy. Dorabiają sobie też przy załatwianiu drobnych sprawunków dla kupców, którzy – nie mogąc opuścić miejsca pracy - wysyłają ich do sklepów po drobne zakupy – papierosy czy karty do telefonów, za które wręczają niewielkie napiwki. Chłopcy dziękują wylewnie, całując pieniądze, wciskając je następnie do kieszeni podartych galabej i wracają biegiem do swoich obowiązków. W tłumie kręcą się żebracy, wyciągający rękę po jałmużnę. Nikt im nie odmawia, nawet symbolicznych dwudziestu pięciu piastrów, bo tak nakazuje religia.

Nad tym wszystkim unosi się kurz i gdakanie drobiu, klaksony samochodów, mozolnie przepychających się przez ciżbę kobiet z torbami na głowach, dzieci obarczonych reklamówkami, mężczyzn taszczących ogromne pudła i kartony na ramionach, przechylających się pod ich ciężarem; cały ten tłum wylewający się z uliczki, na której znajduje się bazar. Dopiero koło południa ruch zamiera, pustoszeją lady i kosze, sprzedawcy powoli zwijają swoje interesy, resztki niesprzedanego towaru zamykając w środku albo zabierając do domu. Bazar zamiera - do następnego świtu, kiedy wraz z pierwszymi promieniami słońca pojawią się pierwsi kupcy, powożący niewielkie wózki, wypełnione wszelkimi dobrami, zaprzężone w wychudzone osiołki. I znowu kolorowe markizy będą powiewać na wietrze a owoce guawy kusić upojnym zapachem.











5 komentarzy:

  1. Uwielbiam egipskie stragany warzywno-owocowe! Wszystko jest pyszne, wszystko! Pomidory, słodka cebula, papryka.. tych smaków i zapachów nie da się zapomnieć. :)
    Świetne zdjęcia!!! :)
    pozdrowienia:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym tak właśnie spędzić choć jeden pełny dzień na takim bazarze, nie spiesząc się nigdzie i móc tak pogawędzić, poplotkować ze sprzedawcami, coś kupić, no fajnie by było :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kate, takich pysznych bananów, pomidorów i arbuzów, jak w Egipcie, nie ma nigdzie, prawda?:) Tu nie trzyma się w chłodniach, nie dojrzewa w sztucznych dojrzewalniach, tylko prosto z pola na stół. Smak nie do powtórzenia:-)
    Pozdrawiam ciepło:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaheeera, w takim miejscu jak Edfu ludzie byliby szczególnie rozmowni, bo nieczęsto zdarza się, że turyści kręcą się po takich miejscach, jak ich lokalny bazar. Wszyscy więc byliby niezmiernie ciekawi, sami zaczepiali i pytali, skąd jesteś i opowiadali o sobie. Oni są strasznie ciekawscy a do tego - poza miejscowościami turystycznymi, gdzie w relacjach między tubylcami a turystami chodzi tylko o wyciągnięcie kasy - niezwykle serdeczni i ciepli.
    Marzę, że kiedyś uda nam się z Towarzyszem Życia pojechać tam na trochę, pokręcić się właśnie po takich miejscach, bez pośpiechu, porozmawiać z ludźmi, zrobić zdjęcia. Może ten prawdziwy Egipt, poza kurortami, nie jest taki piękny i kolorowy, jak na pocztówkach, ale jaki ciekawy.
    Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli, że miejsce w sam raz dla mnie, nie za różowo - no bo wiadomo że gdzie jest tak czysto poza kurortami i zielona trawa równo przystrzyżona - no chyba nigdzie, więc jak najbardziej rzeczywistość mnie interesuje :) a kurorty fajne może i są ale dla mnie na chwilę i się nimi nie zachłystuję.

    OdpowiedzUsuń