Życie w mieście koncentruje się w kilku miejscach miejscach. Pierwsze to corniche nad rzeką, gdzie po zmroku setki coffee shopów oferują spoczynek na tarasach, owiewanych lekką bryzą, z romantycznym widokiem na roziskrzony w blasku księżyca Nil. Tłoczne kawiarenki, wypełnione po brzegi roześmianymi mężczyznami, kobietami strzelającymi spojrzeniami spod chust i rozbrykanymi dziećmi, zapachem kawy i fajki wodnej, głośną muzyką i gwarem rozmów.
Drugie miejsce to bazar, równie często odwiedzany przez turystów, jak i Egipcjan. Tutaj Egipcjanki zaopatrują się w stroje, mniej lub bardziej uroczyste, te ślubne i te codzienne, wszelkiej maści dodatki, kosmetyki i pachnidła, zabawki dla dzieci i galabeje dla mężów. Tutaj też, w dalej położonej części bazaru, kupują żołto-czerwono-zielone owoce mango, pachnące słodko guawy, ogromne arbuzy i melony, pełne reklamówki pomidorów, cebuli, bakłażany o połyskującej skórce i liście winogron, z których w domu będą robić dziesiątki malutkich, zgrabnych mahsi, wypełnionych aromatycznym ryżem. Uliczne rzeźnie oferują mięso, zawieszone pod sufitem na hakach i przykryte kawałkami poplamionego płótna dla ochrony przed słońcem i muchami a liczne cukiernie kuszą zapachem ciastek i świeżo upieczonego chleba. Tutaj też, w licznych kawiarenkach, godzinami będą przesiadywać ich mężowie przy shishy i szklaneczkach soku z limonki, karkade czy herbaty, przyglądając się przechodniom i prowadząc leniwe pogawędki.
Trzecie miejsce, a raczej miejsca, to parki i skwerki. To zielone przybrzeżne oazy, ocieniony strzelistymi palmami, z zielonymi kobiercami traw, niewielkimi budyneczkami coffee shopów. Tutaj przesiaduje młodzież - niby w osobnych grupkach dziewcząt i chłopców, ale tak naprawdę razem. Na tyle daleko od siebie, aby nie wzbudzać podejrzeń o niestosowne zachowanie. Na tyle blisko, aby można było przerzucać się żarcikami, docinać sobie i podśmiewać z siebie nawzajem. Na tyle blisko, aby można było się zakochać; na tyle daleko, żeby nikt tego nie zauważył.
Parki to ulubione miejsce na rodzinne pikniki - rozłożone koce, mnóstwo domowego jedzenia, przynoszonego w plastikowych pudełeczkach, jeszcze parującego, głośna muzyka, gwar i śmiech. Dzieci biegają pomiędzy siedzącymi na trawie dorosłymi, zaczepiając i dokazując. Nikt nie zwraca na nie uwagi, nikomu nie przeszkadzają. Dorosłych zajmują ich własne sprawy - głośne dyskusje, żartobliwe sprzeczki, okrzyki; na tyle głośne, aby przekrzyczeć muzykę, dobiegającą z pobliskich kawiarenek czy przenośnych radyjek.
Latem pikniki zaczynają się późnym wieczorem, kiedy żar słabnie i powietrze przestaje parzyć i trwają do samego rana; kiedy jedzenie zostanie dojedzone, dzieci przysną na kocach a dyskusje zaczną zamierać, to znak, żeby wracać do domu. Kobiety zbierają więc pojemniki i pojemniczki, pakują torby, zwijają koce, mężczyźni biorą na wpół śpiące dzieci na ręce i powolną kawalkadą udają się w kierunku domu. Dzień się skończył. Asuan zasypia.
Trzecie miejsce, a raczej miejsca, to parki i skwerki. To zielone przybrzeżne oazy, ocieniony strzelistymi palmami, z zielonymi kobiercami traw, niewielkimi budyneczkami coffee shopów. Tutaj przesiaduje młodzież - niby w osobnych grupkach dziewcząt i chłopców, ale tak naprawdę razem. Na tyle daleko od siebie, aby nie wzbudzać podejrzeń o niestosowne zachowanie. Na tyle blisko, aby można było przerzucać się żarcikami, docinać sobie i podśmiewać z siebie nawzajem. Na tyle blisko, aby można było się zakochać; na tyle daleko, żeby nikt tego nie zauważył.
Parki to ulubione miejsce na rodzinne pikniki - rozłożone koce, mnóstwo domowego jedzenia, przynoszonego w plastikowych pudełeczkach, jeszcze parującego, głośna muzyka, gwar i śmiech. Dzieci biegają pomiędzy siedzącymi na trawie dorosłymi, zaczepiając i dokazując. Nikt nie zwraca na nie uwagi, nikomu nie przeszkadzają. Dorosłych zajmują ich własne sprawy - głośne dyskusje, żartobliwe sprzeczki, okrzyki; na tyle głośne, aby przekrzyczeć muzykę, dobiegającą z pobliskich kawiarenek czy przenośnych radyjek.
Latem pikniki zaczynają się późnym wieczorem, kiedy żar słabnie i powietrze przestaje parzyć i trwają do samego rana; kiedy jedzenie zostanie dojedzone, dzieci przysną na kocach a dyskusje zaczną zamierać, to znak, żeby wracać do domu. Kobiety zbierają więc pojemniki i pojemniczki, pakują torby, zwijają koce, mężczyźni biorą na wpół śpiące dzieci na ręce i powolną kawalkadą udają się w kierunku domu. Dzień się skończył. Asuan zasypia.
Asuan - nad rzeką
A czy Agaty Christie przypadkiem tam nie bylo? :) Piekne zdjecia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńByła w hotelu Cataract, gdzie napisała "Śmierć na Nilu". Hotel stoi do tej pory, pięknie zachowany i ciągle zachwycający.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:-)
Trzecie zdjęcie od góry jest cudowne, można patrzeć i patrzeć :)))
OdpowiedzUsuń