Kiedyś jakiś mężczyzna zapytał - dlaczego ty ciągle fotografujesz dzieci? - A po chwili dodał z wyższością - Ale wy kobiety już tak macie, jakiegoś hopla na punkcie dzieci. Zauważyłem, że wy wszystkie wszędzie robicie zdjęcia dzieciakom.
Nie spodobał mi się ani ton jego głosu, ani widoczna na twarzy pobłażliwość, więc nawet nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko grzecznie i dalej robiłam swoje. A dlaczego w moich zbiorach najwięcej jest dzieci? bo ich emocje są czyste (no, może poza tymi dziewuszkami z poprzedniego posta, wdzięczącymi się do wszystkich, wyłudzającymi ode mnie pieniądze przy lada okazji, inkasując dwa razy za to samo i zawzięcie się kłócąc, ile której się należy:-) ), nieskażone. Nikt nie uśmiecha się z taką niewinnością, jak dziecko. Nikt tak pięknie się nie złości i tak wzruszająco cieszy. Żadne łzy tak nie poruszą serca.
Tego chłopca wypatrzyłam kiedyś na nabrzeżu w Kom Ombo. Był rozpalony sierpniowy wieczór, słońce zachodziło po drugiej stronie Nilu, świerszcze cykały jak oszalałe, jakby świat miał się zaraz skończyć, turyści kłębili się na przystani, wabieni głośnymi syrenami statków - kolosów, które - jeden po drugim - odbijały od brzegu, kierując się na południe. Sprzedawcy nawoływali ostatnich tego dnia klientów, w pobliskiej kafeterii, ukrytej w cieniu bananowców, palm i krzewów hibiskusa smętną melodię przygrywała nubijska kapela. W tym całym zgiełku, chaosie i pośpiechu stał on. Stał sobie spokojnie, pogrążony w myślach, we własnym świecie, jakby nieświadom tej całej rozgorączkowanej ludzkiej masy, tego całego istnienia, które toczyło się przed ale nie na-jego oczach.
Stanęłam bez ruchu, w niemym zachwycie, bojąc się uczynić bodaj najmniejszy gest, który by go spłoszył. Staliśmy tak - ja i on, po dwóch stronach chodnika, zapatrzeni - on w głąb siebie, ja - na niego. W zachwycie dla niego. Dla ulotności tej chwili.
Nie uśmiechał się do nikogo konkretnego, przystań była już pusta. Po prostu patrzył na zachodzące słońce i się uśmiechał. Do siebie. Dla mnie.
Odwróciłam się i ja, patrząc na kulę ognia, powoli zmierzającą ku horyzontowi.
Na nabrzeżu zostaliśmy tylko chłopiec, stary mężczyzna w okularach i ja.
Po chwili zawyła syrena, wołając mnie na statek. Odeszłam. Został chłopiec i stary mężczyzna. I to ogromne słońce.
Kiedy zobaczyłam go po kilu tygodniach, był wczesny ranek. Stał za płotem z ojcem i bratem, wyraźnie zły, może o to wczesne wstawanie. Naburmuszona buzia, odwracał się, kiedy kobiety wyciągały ręce do głaskania go po głowie, niechętnie przyjmował od ich dzieci cukierki. To już nie był ten sam chłopiec. To była już zupełnie inna historia.
Jestem:))
OdpowiedzUsuńWitaj:)
OdpowiedzUsuńLubię takie zdjęcia, tzn. portretowe, najchętniej osób starszych, ale dzieciaki też mogą być, tak czy inaczej często mam jakieś skrupuły żeby tak tym aparatem świecić prosto w oczy ale i tak lubię takie zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńZaheeera, ja zawsze mam skrupuły, przecież sama nie chciałabym, żeby ktoś stanął przede mną i trzasnął mi fotkę w twarz:) dlatego zwykle robię portretówki z dużej odległości, schowana, udając, że interesuje mnie coś zupełnie innego:) chyba że to dzieciaki, które same proszą o zdjęcia - no ale za takimi ustawionymi nie przepadam.
OdpowiedzUsuńza to dobrze skadrowane portretówki, cieszą jak nie wiem co :)
OdpowiedzUsuńO tak:) czasami jednak na ujęciach robionych z partyzanta trudno o dobre kadrowanie:)
OdpowiedzUsuń