sobota, 4 września 2010

Twarze

Zawsze miałam naturę podglądacza a odkąd dostałam swój pierwszy aparat, obiektyw kierowałam głównie na ludzi. Twarze, twarze, twarze - na nich wyryta jest cała nasza historia, wszystkie radości i smutki. Dlatego moje zdjęcia to głównie portrety - szczerbate uśmiechy dzieci, zmarszczki starców, gniew, złość i radość. Każda fotografia niesie za sobą osobną historię.
 Dziewczynka z wioski Nubijskiej. Z tęsknotą patrzyła na skarby, 
jakie mieli ze sobą mali europejscy turyści - plecaczki, zabawki, zegarki.
 Mohamed, sprzedający pocztówki i figurki na Wyspie Kitchenera w Aswanie. 
Zwinny, gibki i na swój wiek bardzo wysoki. Może wypatrzy go jakiś trener NBA
i zabierze stamtąd do lepszego życia?
 

 Chłopiec pracujący jako kelner w kafeterii przy świątyni w Kom Ombo. 
Piękna twarz, smutne spojrzenie.

Zdjęcia z szumami, wiem, ale wtedy dysponowałam tylko prostym kompaktem Canona, a zawsze lubiłam robić zdjęcia z ukrycia, ludzi złapanych w chwilach intymności, zadumy. Wszystkie te ustawione fotki to nie dla mnie. Niestety, wszystkie tamtejsze dzieciaki, jak tylko widziały aparat, ustawiały się w sztucznych pozach, ze sztucznymi uśmiechami, pozując jak u fotografa i wyciągając lepkie łapki po durarki. Jak te dziewczynki.


Nie wiem, o co chodzi z tymi paluszkami przy buzi, pewnie podpatrzyły to w jakimś programie telewizyjnym albo na wystawie u lokalnego fotografa, gdzieś na jednej z zakurzonych, ciasnych asuańskich uliczek. Wszystkie dziewczynki jak jeden mąż, na widok skierowanego na nie obiektywu, najpierw inkasowały opłatę, kłócąc się między sobą zawzięcie, jaka cena będzie nie za wysoka, żeby mnie nie odstraszyć i jednocześnie nie za niska, żeby im się opłacało, a potem - myk paluszki do buzi:)

Tego chłopca wypatrzyłam na asuańskim nabrzeżu, jak czytał ogromną płachtę gazety.

Niestety, jego tata, siedzący obok, wypatrzył z kolei mnie, czającą się z aparatem i zachęcił do fotografowania, strofując jednocześnie syna, żeby się ustawił. Poprosiłam, żeby został, jak jest, w naturalnej pozie. Tata pokiwał z głową, mówiąc, że on też nie lubi takich ustawionych zdjęć, poszeptał coś małemu i oto efekt "naturalności" w ich wykonaniu:-)
 

A to Bob Marley:-)

Spotkałam go na nabrzeżu, kiedy fotografowałam feluki, wdzięcznie tańczące na wodzie w promieniach zachodzącego słońca. Podszedł, przedstawiając się z pełną powagą: "Bob Marley jestem". Sam poprosił, żebym zrobiła mu zdjęcia i przyniosła następnym razem, bo nie ma jeszcze ani jednego swojego zdjęcia. Opowiadał mi o sobie - mamie, która ciężko pracuje, młodszym rodzeństwie do utrzymania, ojcu, po którym ślad zaginął, kiedy zabrano go na posterunek policji. Marzył o wyjeździe do Ameryki, "bo wiesz, tam nie trzeba pracować, wszyscy są bogaci, więc zabrałbym i mamę i siostry i wszyscy bylibyśmy szczęśliwi". A jako zapłatę za fotki zaśpiewał mi chyba cały repertuar Marleya, tańcząc i robiąc całe show:)
Wróciłam tam po tygodniu z obiecanymi zdjęciami, ale jego nie było. Szukałam go długo, niestety ślad po nim zaginął. Któryś z przesiadujących tam chłopców powiedział, że miał wypadek i był w szpitalu, ale nawet nie wiedział, którym i co się dalej z nim dzieje.
Mam nadzieję, że wyzdrowiałeś, Bobie Marleyu, i nadal zabawiasz turystów śpiewaniem piosenek na asuańskim nabrzeżu.

2 komentarze:

  1. Odkryłam Twój nowy blog :) Świetne zdjęcia i mam nadzieję na dużo więcej w tym temacie również :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj:) blog jeszcze pachnie świeżością, powstał zresztą za sprawą mojego Towarzysza Życia, który przekonał mnie, że warto pokazać zdjęcia i opowiedzieć historie z Egiptu. No więc pokazuję. Za chwilę będzie więcej:)

    OdpowiedzUsuń